środa, 31 lipca 2013

od Arven - cd. Veronicy; do Alochomory

Stałam na jednej z wyższych skał pokrywających wybrzeże i wpatrywałam się w dal. Mgła osnuwała dolinę, ostry wiatr, który zerwał się niespodziewanie kuł jak lodowate szpilki, a na dodatek, jakby tego było mało siąpił przejmujący deszcz. Żałowałam, że nie wzięłam swego ukochanego, czarnego prochowca i bez namysłu wybiegłam w deszcz. "O matko, jaka ja jestem głupia! Jak mogłam nie pomyśleć o tak oczywistej rzeczy?" - gromiłam się w duchu. Deszcz spływał po moich policzkach, ramionach i szyi, wsiąkał w aksamitną bluzkę i chłodził plecy. Było mi dobrze. Bardzo dobrze. Wstałam wyciągnęłam ręce ku górze i odrzuciłam włosy do tyłu. "Niech szlag wszystko trafi" - pomyślałam i uśmiechnęłam się do siebie. Ze wschodu nadciągała burza, ale nie zwracałam na to uwagi. Uśmiechnęłam się tylko, wyciągnęłam miecz i wbiłam go w skałę u swoich stóp i oparłam się o broń plecami. Zasnęłam. Chciałam być sama i odpocząć od wszystkich. A na pewno już od tego przeklętego domu.

Po jakimś czasie się obudziłam. Deszcz już nie padał, rozpogadzało się, ale i tak byłam cała mokra. Nie przeszkadzało mi to. Wzięłam miecz i zeszłam pośpiesznie ze skały uważając na oślizgłe kamienie. Nie poszłam jednak do domu, tylko do miasta. Przystanęłam pod barem o nazwie "Błękitna gwiazda". Nim jednak do niego weszłam narzuciłam na siebie płaszcz z kapturem, nie chciałam bowiem być uznawana za kobietę. Wkrótce weszłam do budynku, minęłam różne stoły i ławy, po czym przysiadłam przy samotnym stoliku w końcu baru. Siedziałam tam i rozmyślałam, ale nagle ktoś się do mnie przysiadł. Zerknęłam nań i prawie, że spadłam z krzesła, bo przede mną siedziała młoda dziewczyna o jasnych, perłowych lokach i obserwowała mnie z ukosa. Wstałam, rzuciłam jej przeciągłe spojrzenie i złapałam za dłoń, po czym pochyliłam się ku niej.

- Chodź ze mną, proszę - szepnęłam. Skinęła tylko z wolna głową i podążyła ze mną ku wyjściu. Kiedy oddaliłyśmy się od drogi zrzuciłam kaptur i spytałam:
- Kim ty u diabła, jesteś?
- Alochomora - odparła.
- Ludzie... - jęknęłam. - Czemu mnie śledzisz?
- Bo jesteś piratką - uśmiechnęła się tylko.
- Że co niby? - zawołałam.
- Nie udawaj, że nie wiesz! - warknęła. - Jesteś piratką, tak?
- Tak - odparłam niechętnie i zaczęłam rozważać opcję zabicia natręta oraz wrzucenia jego trupa, gdzieś do rynsztoku, ale po namyśle postanowiłam nieznajomej wysłuchać
- Czego ode mnie chcesz? - spytałam.
- Wysłuchania - rzekła.
- Więc?
- Więc ponoć - słyszałam to z ust osób trzecich - jesteś piratką i masz dwie znajome, które mają zamiar łupić te morza, czy tak?
- Załóżmy.
- No właśnie. A mówię Ci to nie po to, aby cię szantażować, tylko dlatego bo chce dołączyć do waszego bractwa.
- To tylko o to chodzi? - odetchnęłam.
- Tak.
- No dobrze, to może... chodź ze mną, ok?

(Alochomora? Dokończysz?)

od Veronicy - cd. Arven; do Arven

-Powiesz mi..? - wzdrygnęłam się. - Co dokładnie?
-Nie pamiętam. - odpowiedziała. - Nie pamiętam za wiele.
-A tak w ogóle..- zadrżałam. - po co mi to mówisz?
-No jak to po co? - oburzyła się Arven. -Jesteś aż tak naiwna ?
-Chciałaś mnie tylko przestraszyć, prawda? - spytałam.
-Mylisz się. - rzekła stanowczo. - Lecz teraz nie powiem ci prawdy. - syknęła.
Podniosłam się i spojrzałam na nią z góry:
-Co się z wami wszystkmi dzieje? Kim jesteście? Dlaczego wczoraj napadło Elizabeth, a teraz ciebie?! - umilkłam złapawszy oddech. -Nic o was nie wiem..! - krzyknęłam w końcu, dysząc ciężko.
-Chcesz coś wiedzieć? - syknęła.
-Nie. - odparłam. - Nie teraz i nie dziś. Muszę poczekać, aż się uspokoicie. Odwróciłam się i już miałam pobiec gdy usłyszałam szyderczy śmiech:
-Tchórz.
Odwróciłam się do niej i już otwierałam usta, szukałam odpowiednich słów, lecz wreszcie dałam sobie spokój. Pobiegłam. Chciałam przez chwilę pobyć sama. Nie wiedziałam co działo się z Arven i Elizabeth. Te dwie dziewczyny które mam za przyjaciół okazują się dziwnymi stworzeniami. - pomyślałam. Pobiegłam do miejsca które znałam tylko ja. Gdy się ukrywałam nie chcąc siedzieć cały czas w zakurzonej piwnicy, spędzałam całe dnie, siedząc na różnych wygodnych drzewach, szukając jagód w kujących krzakach.
Usiadłam na wysokim wygodnym pniu i poszukałam relaksu w cudownym śpiewie słowików które tam mieszkały. Wysokie drzewa zewsząd otoczone były cudną mgłą, a siedząc dokładnie w miejscu, gdzie siedziałam ja nie było widać ziemi. Ułożyłam się wygodnie i po chwili zasnęłam. Na twardym fotelu w tym zapajęczonym pokoju, nie wyspałam się zbytnio, dlatego teraz spokojnie mogłam zasnąć. Gdy się wreszcie obudziłam, mgła zeszła na wysokość mojej głowy. Zbierało się na deszcz, bo ostatnio lekkie podmuchy wiaterku zmieniały się w ogromne wichury. Zeszłam z drzewa i skierowałam się w stronę wyjścia z magicznego miejsca. Oślepiło mnie niesamowite światło na zewnątrz. Był środek południa. Skierowałam się w stronę domu i zobaczyłam Arven z Elizabeth na murku. Nie rozmawiały chyba, lecz wyglądały jakby przed chwilą odbyły poważną dyskusję. Cofnęłam się o pare kroków i nagle usłyszałam poważny głos Arven:
-Ciekawa jestem, gdzie ta nasza Veronica się podziewa..
Spodziewałam się głośnego oburzenia Elizabeth, że na temat znów wchodzę ja, lecz ona rzekła tylko:
-Tak, trzeba jej poszukać.
O mało nie spadłam w tył, gdy to usłyszałam. Wstałam i powoli ruszyłam w stronę furtki.
-O wilku mowa! - krzyknęła Arven gdy przelazłam przez dziurę w siatce i ruszyłam w ich stronę.
-Cześć, dziewczyny. - uśmiechnęłam się i porozumiewawczo spojrzałam na Arven, lecz ona tylko odwróciła wzrok.
-Cześć. - odparła Elizabeth. -Wiesz, miałam zły dzień kiedy chciałaś mnie poznać.. Może porozmawiamy teraz?
-Dobry pomysł. - uśmiechnęłam się, choć wyczułam w tym sztuczność.
Arven zeskoczyła z murku i skierowała w stronę furtki.
-Pójdę się przejść. - powiedziała.
***
-Więc Elizabeth.. co chcesz mi powiedzieć teraz, czego nie powiedziałaś kiedyś? - spytałam siadając koło niej.
-Prawdę. - odparła. -Z początku chciałam cię zabić. Przy pierwszej lepszej okazji, ale Arven pomogła zdać mi sobie sprawę, że tak na prawdę nic mi nie zrobiłaś. Nie mam za co cię nienawidzić.
Powiedziałam ci wtedy tylko jak mam na imię i zrzuciłam z dachu. Powód? Oczywiście go nie było, ale skąd to miałam niby wiedzieć. Byłam pod presją. Pamiętasz, z jaką złością wypowiedziałam słowa; '
'nie pamiętam, żeby oprócz mnie miała jakichś przyjaciół' ? Bo nie miała. Ale tak na prawdę to ona mnie uratowała, a nie ja ją. Po prostu byłam przyzwyczajona, że mam ją tylko dla siebie. I.. nie miałam kiedy udowodnić sobie, że Arven pomaga nie tylko mi. - Pomaga wielu osobom, lecz ja tego nie widzę. Jestem mało inteligentna; to jasne.
-Czy..- odezwałam się po dłuższej chwili ciszy. - czy to znaczy, że już mnie lubisz?
-Można tak powiedzieć. - uśmiechnęła się.
Rozmawialiśmy jeszcze chwilę o mnie, o niej, aż wreszcie rozpadał się deszcz i pobiegłyśmy do domu.

(Arven?)

wtorek, 30 lipca 2013

od Arven - cd. Veronicy; do Veronicy

Następnego dnia wstałam przed świtem i usiadłam w oknie. Patrzyłam na wschód i na powoli nabierające barw niebo. Wokoło śpiewały rudziki i kosy, nad murku przysiadły przedrzeźniacze. Westchnęłam, ale po chwili przypomniałam sobie wczorajszy dzień i wzdrygnęłam się. Czy już całkiem zwariowałam? A może coś mnie opętało? Nie wiedziałam co jest gorsze. W końcu zeszłam i natknęłam się na Veronicę.
- Wszystko dobrze? - spytała przyglądając mi się badawczym wzrokiem.
- Jak najbardziej - odparłam cicho i bez entuzjazmu. - Po śniadaniu, wyjdź tu - na murek - i poczekaj na mnie, dobrze?
- Jasne - mruknęła.
Sama poszłam na plażę i wskoczyłam do wody. Fale unosiły mnie i wzdymały się wokół mojej twarzy. Zanurkowałam i odetchnęłam pełną piersią. Po jakimś czasie rozkoszy wyszłam na ląd, zawołałam Beauregarda i pogalopowaliśmy pod domu.
- Och, Arven! - usłyszałam krzyk Verry. - Jaki piękny koń!
- Zgadza się! - odwrzasnęłam. - To Beauregard! Jest dziki, ale... - złapałam oddech. - akceptuje mnie.
- No, no. Cudo - przyznała.
- Prawda, prawda - uśmiechnęłam się.
- No więc... miałaś mi coś powiedzieć? - podpytała.
- Och, no tak - potaknęłam niechętnie - To może chodźmy stąd?
- Tak, chodźmy.
Poszłyśmy na plażę, gdzie usiadłam nad wodą, a Beau przysiadł koło mnie i Verry.
- No więc? - spytała dziewczyna. Nie odpowiedziałam tylko wpatrywałam się w morze. Po dłuższej chwili jednak, kiedy otwierała usta by coś powiedzieć rzekłam:
- Klątwa objęła moją rodzinę - szepnęłam. - Nawiedzała mych rodziców, ten dom, tak że przypłacili gardłem swe bogactwo. Bo byli bogaci. Ale i chciwi... - przerwałam. - Nie wiem, jak, ale to co się wtedy wydarzyło. Klątwa, która nawiedzała niektórych członków mojej rodzinie odbiła się w specyficzny sposób na mnie. Teraz widzę przeszłość, ale i... przyszłość. Tak, mogę ją dostrzec. Kiedyś miałam widzenie. Wtedy nie wiedziałam, co to jest, ale teraz wiem - zwróciłam spojrzenie na Veronicę. - Bo to byłaś >>ty<<.
- Ja..? - jęknęła zdziwiona dziewczyna.
- Tak, ty - westchnęłam. - To była wizja przyszłości.
- Mojej przyszłości? - zawahała się Veronica.
- Tak - uśmiechnęłam się drapieżnie i oczy mi się roziskrzyły. - Twojej przeszłości.

(Veronica?)

od Veronicy - cd. Arven; do Arven

Wybiegłam przez ogrodzenie, pognałam ulicą. Dobiegłam do portu, porozglądałam się, później pobiegałam po kilku łąkach. Rozmyślałam o naszej rozmowie z Arven i zastanawiałam się jak bardzo warty jest sekret Czarnej Perły. Gdy zapadł zmrok wróciłam do Arven i Elizabeth, myśląc, że już śpią. I prawie się nie myliłam. Weszłam i oświetliłam latarką kilka pokoi gdzie szukałam Arven. Zauważyłam ze strachem, że jest jeszcze gorzej niż wcześniej. Wszędzie porozrzucane było szkło, porcelana, a zasłonki mimo braku wiatru kołysały się jakby ktoś je popchnął. Wreszcie weszłam do pokoju na półpiętrze. I aż się zachłysnęłam.
-Arven!
Na kamiennej posadzce wokół porcelany, szkła, otwartej szafy, ogromnego lustra leżała Arven. Wyglądała w tym momencie tak koszmarnie. Jej zwykle lśniące, brązowe włosy, opadały teraz niechlujnie na rozdartą bluzkę.
Podbiegłam do niej, położyłam jej głowę na swoich kolanach i sprawdziłam puls. Na szczęście był w porządku. Uspokoiłam się i parę razy nią potrząsnęłam. Dopiero po chwili otworzyła oczy. Rozejrzała się po pokoju i z powrotem je zamknęła.
-Arven?! Co się stało..? - spytałam drżącym głosem.
-Ach, Veronica.. - wybełkotała. -
-Och, już! - krzyknęłam po czym wyciągnęłam ją bliżej drzwi wyjściowych. Podłożyłam jej poduszkę pod głowę i wybiegłam po wodę. Jakieś półgodziny siedziałam z nią i podawałam jej kolejne szklanki pod brodę. Wypiła wszystko, a na końcu się podniosła.
-Gdzie Elizabeth? - spytała.
-Nie mam pojęcia.
-Chodźmy jej poszukać..
-Wciąż nie powiedziałaś mi co się tu działo! - krzyknęłam za nią.
-Przyjdzie i na to czas. - odparła. - Ale teraz chodź. - ponagliła.
Westchnęłam tylko cicho i zaczęłam się wspinać po schodach. Będąc na szczycie odwróciłam się do niej:
-Ja pójdę. - rzekłam. - Ty poczekaj.
-Boję się o ciebie. - usłyszałam odpowiedź.
-A ja o ciebie. - westchnęłam. - Ale ty jesteś słabsza. Poczekaj tu chwilę.
-Nie ma mowy. - powiedziała zdecydowanym tonem. -Idziemy razem.
W końcu chcąc nie chcąc, musiałam się zgodzić.
Poszłyśmy na dach. Na jego skraju kucała zwinięta Elizabeth. Patrzyła na gwiazdy, przesuwała się coraz bliżej i bliżej końca dachu.
-Elizabeth! - wrzasnęła Arven. - Co ty tu jeszcze robisz?!
Elizabeth podskoczyła i powoli się odwróciła. Oddarta od rzeczywistości, patrzyła się na nas pustym wzrokiem.
-E-li-za-beth.. - powtórzyła Arven tym razem spokojniej, patrząc jej w oczy. -Co się z tobą dzieje? - spytała roztrzęsionym głosem.
A Elizabeth tylko patrzyła na nas z mieszaniną ciekawości i oniemienia.
Pociągnęliśmy ją na strych. Tam od razu się położyła i zasnęła. Patrzyłyśmy na nią zdenerwowane, po czym zeszłyśmy na dół. Arven wskazała mi wygodny fotel niedaleko i powiedziała:
-Siadaj. Tu spędzisz dzisiejszą noc. - uśmiechnęła się.
-Dzięki. - odparłam tylko i posłusznie usiadłam.
Zasnęłam dosyć szybko mimo, że myśli o minionym dniu nie chciały mnie opuścić.
Następnego dnia..

(Arven? )

od Arven - cd. Veronicy; do Veronicy

Ledwo Veronica wyszła z domu, wspięłam się na półpiętro i zdyszana przysiadłam na skrzypiących schodkach. Rozmyślałam o minionym dniu i po jakimś czasie udałam się do swego pokoju. Zamarłam jednak w drzwiach, bo zobaczyłam scenę z mojego koszmaru. Stałam naprzeciw potężnego zwierciadła, a z niego spoglądała na mnie wylękniona dziewczynka, o rozwartych ze strachu, ciemnych oczach i długich włosach opadających na plecy. Cała drżała, po jej bladych policzkach spływały łzy, w roztrzęsionych dłoniach trzymała błękitnawe jajko. To byłam ja. W dniu egzekucji, 12 lat temu. Chciałam krzyknąć, ale głos uwiązł mi w gardle. Podeszłam powoli do lustra i pogładziłam się po policzku. Dziewczynka w lustrze zrobiła to samo, po czym uśmiechnęła się z szyderstwem. Jej oczy zalśniły dziko, dotknęła tafli lustra i przeniknęła weń. Zaklęłam i wybiegłam z pokoju. Jak oszalała zbiegłam na parter i wpadłam do kuchni, gdzie powinna być Elizabeth. Ale ku mojemu przerażeniu dziewczyny tam nie było, a postacie z przeszłości. Nie wiedziałam co to wszystko znaczy. Drżąca wybiegłam na korytarz, usiadłam w jakimś opuszczonym pokoju i powoli omotała mnie ciemność. Dziwny, szarawy dym wypełnił mi płuca, w moją świadomość zalał mrok i zemdlałam. Wokoło słyszałam krzyki ludzi, krzątaninę…mój własny śmiech, nasycony teraz wściekłością. Straciłam czucie i nagle wszystko ucichło. Nastała cisza, a wraz z nią ukojenie.

poniedziałek, 29 lipca 2013

od Veronicy -cd. Arven; do Arven

Nie wiedziałam co odpowiedzieć. Byłam bardzo, bardzo ciekawa tego sekretu. Spytałam więc tylko:
-A jak to zrobisz?
-Widzisz..- zamyśliła się.- Jeszcze nie wiem.
-Yhm. - odparłam tylko. - A czy podczas Twego zastanawiania, mogę jeszcze o coś spytać?
-Proszę. - uśmiechnęła się.
-Co to za domostwo? - spytałam niepewnie rozglądając się.
-Hmm, widzisz.. - To dosyć prywatna sprawa.
-I..? - spytałam zażenowana. - Musisz mnie sprawdzić? - prychnęłam.
-No.. nie wiem. - odparła szczerze. - Może.. może Ci odpuszczę?
-No, byłabym wdzięczna. - rzekłam.
Arven nic nie odpowiedziała. Zlustrowała mnie wzrokiem, po czym przeniosła wzrok na dach. Nie było już na nim Elizabeth. Poruszyła się niespokojnie.
-Dobra, powiem ci. - powiedziała w końcu, nie spuszczając dachu z oczu.
-Więc..? - oczy mi rozbłysły, a twarz znowu nabrała przyjemnego ciemnego koloru.
-Więc. To domostwo kiedyś należało do moich rodziców.. odparła. - Oni zginęli, więc ja tu pozostałam.
-Dlaczego go choć trochę nie posprzątałaś ?! - nie zrozumiałam.
-Nie chcę żeby ktokolwiek wiedział, że ktoś tu mieszka. - odparła. zażenowana. Najwyraźniej nie spodziewała się tak banalnego pytania.
-Ach.. - westchnęłam. Przeniosłam wzrok na podniszczone, czarne ogrodzenie.
-A ty? - spytała. - Gdzie mieszkasz?
-Nigdzie. Parę lat temu piwnica, w której mieszkałam, została odkryta.
-Też się ukrywałaś? - spytała nie dowierzając. -Co takiego zrobiłaś?
-Mm, ukrywałam się z powodu rodziców. - wyjaśniłam. - Ukrywałam się przed nimi. Dobre 5 lat.
Arven spojrzała tylko ze współczuciem i odwróciła wzrok.
Przez dłuższą chwilę panowała cisza. Po chwili usłyszałyśmy:
-Arven ! Arven!
-Co się stało Elizabeth? - jęknęła Arven zeskakując z murku.
-O, tu jesteś. - wybiegła szybko i natychmiast się zatrzymała. - Ona tu jeszcze jest? - jęknęła.
-A co ci ona przeszkadza?! - krzyknęła rozdrażniona Arven.
-Chciałam z tobą porozmawiać na osobności! - wrzasnęła opryskliwie.
-Jak będziesz tak się "szczerzyć", to ze mną nie pogadasz! - warknęła zdenerwowana.
Elizabeth prychnęła tylko w odpowiedzi uspokajając się. Ja poczułam się nieco zmieszana słuchając ich kłótni.
-Ja i tak już miałam iść. - zeskoczyłam z murku i obrzucając Elizabeth niemiłym spojrzeniem skierowałam się do dziury w ogrodzeniu.
-Verry ! - usłyszałam krzyk Arven. - Jeszcze z tobą nie skończyłam!
-Dobra, poczekam. - powiedziała Elizabeth i stanęła na przeciwko nas.
-A ja z nią chcę porozmawiać na osobności! - warknęła Arven z powrotem siadając.
Elizabeth prychnęła i ruszyła do domu rzucając długimi włosami.
-No, nareszcie. - westchnęła Arven i odwróciła się w moją stronę.
-Ja i tak już muszę iść.. - jęknęłam.
- Skoro nie masz już tamtej piwnicy, a nie idziesz też do warsztatu łódkowego.. to gdzie spędzisz dzisiejszą noc? - spytała.
-No, nie wiem.. prawdopodobnie gdzieś na łące.. - odparłam.
-Co proszę?! Pod gołym niebem? - krzyknęła.
-Nie mam wyjścia, Arven. - westchnęłam.
-Masz, masz wyjście! - rozpromieniła się. - Możesz nocować tutaj!
-No, nie wiem.. pasowałoby się spytać Elizabeth, czyż nie?
-Nie. Nie może zaprzeczyć. To nie jej dom, tylko mój. Gdyby nie ja nie mieszkałaby tutaj. - zapewniła.
-Dobrze, ale nie chcę być świadkiem waszych kłótni na ten temat. - podsumowałam.
-W porządku. - odparła. - Możesz się błąkać po ulicach, a wracać w nocy. Nikt ci nie broni.
-Dzięki. - odparłam. - Chyba już to zrobię.
-Ach, no tak! Już pojutrze udajemy się w rejs, więc uważaj. - uśmiechnęła się.
-No, pewnie. - odwzajemniłam uśmiech.
Zeskoczyłam z murku i podążyłam w stronę ogrodzenia. Tym razem Arven nie protestowała. Patrzyła tylko za mną wesołym wzrokiem.

(Arven? )

od Arven - cd. Veronicy; do Veronicy

Otworzyłam drzwi wchodząc do domu i od razu wpadłam na Veronicę.
- Co ty tu robisz? - warknęłam.
- Och, ja... - zająknęła się. - Nic tak właściwie... ja po prostu... szłam sobie już.
- Czyżby? - uniosłam jedną brew do góry w geście niedowierzenia.
- No jasne!
- A jak tam rozmowa z Elizabeth? - spytałam po chwili.
- Kiepsko - przyznała.
- Co masz przez to na myśli? - zmarszczyłam czoło.
- Zrzuciła mnie z dachu! - krzyknęła Veronica. - To mam na myśli!
- Ojć, ma chyba zły dzień - odparłam. - Nic nie szkodzi.
- Nic nie szkodzi? - zaperzyła się Veronica. - Oczywiście, że szkodzi i to bardzo!
- Przecież żyjesz - mruknęłam. - Nie wystarcza Ci to?
- No jasne, oczywiście. Nic by Cię nie obeszło gdybym się cała połamała? - westchnęła.
- Może troszkę - odparłam.
- Łaskawiec się znalazł - prychnęła.
- Skoro zamierzasz być taka opryskliwa to proszę bardzo! Idź sobie! - warknęłam.
- Już dobrze - łagodziła. - Spróbuję się opanować.
- Tak, tak - mruknęłam. - Spróbuj.
- A poza tym - powiedziałam. - Chyba chciałaś mnie jeszcze o coś spytać?
- Och, no tak! - od razu się rozpromieniła, a oczy zalśniły jej żywo. - Tylko może chodźmy stąd?
- Dobry plan - zgodziłam się. Poszłyśmy do ogrodu, gdzie usiadłyśmy ramię w ramię na murku.
- No więc? - spytałam.
- Skąd masz Czarną Perłę?
- "Sekret warty jest tyle, ile ludzie, przed którymi powinniśmy go strzec" - uśmiechnęłam się.
- To... jakiś cytat? - zawahała się.
- Yhm. Carlos Ruiz Zafon. Z "Cienia Wiatru" - odparłam.
- To co... powiesz mi?
- Muszę się przekonać ile jesteś warta. Bo ten sekret jest dużo warty.

(Veronica?)

niedziela, 28 lipca 2013

od Veronicy - cd. Arven; do Arven

Gdy tylko Arven zeszła z dachu, podeszłam do Elizabeth i nieśmiało wyjaśniłam:
-Jestem Veronica, piratka. - powiedziałam, prawie szeptem.
-Mhm.. A skąd znasz Arven? - spytała dosyć nieufnie. -Nie przypominam sobie, by miała oprócz mnie jakichś, no.. przyjaciół.
-Dzisiaj się poznałyśmy. -wyjaśniłam. - Arven mi zaproponowała, bym z wami płynęła do tego miasteczka na północy- Sery.
-Ach, tak? - spytała dosyć groźnie. - A po co cię tu przyprowadziła?
-Żebym poznała dziewczynę z którą będę spędzać kilka dni na morzu. - odparłam spokojnie.
Elizabeth zamilkła i odwróciła się tylko w odpowiedzi. W jej oczach błysnęło, gdy przyglądała się tysiącom świateł w porcie.
-No, dobra. Możesz z nami płynąć. - powiedziała w końcu.
-Więc mogę wiedzieć.. na przykład.. jak ty masz na imię?
-Możesz. - odparła. -Elizabeth.
-Aha..
Przykucnęłam koło niej i rozejrzałam się wokoło.
-Czego jeszcze chcesz? - warknęła.
Podniosłam się i już miałam wskoczyć w klapę kiedy poczułam jak ktoś mną potrząsa. Powoli się odwróciłam. Nade mną stała Elizabeth ściskając mocno rąbek mojej bluzki.
-O co ci..- nie skończyłam jednak zdania, bo gwałtownie puściła, wobec czego spadłam na twardą podłogę strychową. Rozległ się ogromny huk po czym w pokoju zapanowała ciemność. Elizabeth zamknęła klapę. Rozejrzałam się po pokoju, o ile było to możliwe; ciemność i kurz pokryły wszystko. Podniosłam się i po omacku otworzyłam drzwi.Tam było o tyle lepiej, że na grubej, zapajęczonej ścianie było maluteńkie okienko. Zeszłam po dziurawych schodach i otworzyłam kolejne drzwi. Oślepiające światło zajęło moje oczy i przez chwilę nie widziałam nic. Po chwili się jednak uspokoiłam. Dziurawe, spróchniałe drzwi naprzeciw ledwo wisiały na zawiasach, skrzypiąc głośno. Wybiegłam przez nie.

(Arven- dokończysz? :) )

Powitajmy nowego pirata!

Zdjęcie:






Imię: Alochomora
Imię użytkownika: Dominika
Płeć: kobieta
Wiek: 17 lat
Cechy charakteru i ogólne: miła, przyjacielska, wygadana, sprytna, inteligentna, lojalna.
Stanowisko i pozycja w hierarchii: Zwiadowca
Żywioł: Powietrze
Moce: Telepatia, telekineza i władza nad pogoda
Specjalizacje: Zastawianie pułapek
Partner: Szuka
Rodzina:brak
Co lubi: Wegetarianizm,rozrywkę logiczną i umysłową
Czego nie lubi: Mięsa,chamskiego zachowania i leni
Historia: Uciekła z domu od wybuchu wojny domowej. I dołączyła do piratów.
Przyjaciele: Arven i Elizabeth
Wrogowie: Brak

Towarzysz:
Wygląd:


Imię: Alfonso
Płeć: samiec
Rodzaj: Towarzysz powietrza
Gatunek: Skrzydlaty wilk
Historia: Został znaleziony przez Alochomorę jako szczeniaczek gdy uciekał z pożaru.
Konto na Howrse: Sfinks1

od Arven - cd. Veronicy; do Veronicy

Podążyłyśmy więc ku naszemu domostwu. Szybko tam też się dostałyśmy, na murku jednak Elizabeth już nie było. Wbiegłyśmy do budynku, ale i tam po gruntownym przeszukaniu pokoi nie znalazłyśmy dziewczyny.
- Elizabeth! Gdzież ty się podziewasz? - krzyknęłam, ale dziewczyna zaginęła. Zmarszczyłam czoło. Miała przecież nigdzie się z domu nie ruszać, a tu śladu jej nie ma!
- Jak myślisz? Co się jej stało? - spytała po chwili Veronica. Już chciałam odpowiedzieć, że Elizabeth szlag trafił kiedy usłyszałam jakiś hałas nad nami. Zmrużyłam oczy i przycupnęłam z wyjętą bronią.
- Chodź za mną - szepnęłam do Verry i sama pomknęłam na schody prowadzące na drugie piętro. Tymczasem łomot się nasilał. Odetchnęłam głęboko i przystanęłam tuż przed klapą, którą wchodziło się na strych.
- Raz, dwa, trzy! - zawołałam otworzyłam klapę, po czym szybko wdrapałam się na strych. Za mną podążyła Verry.
- Co tu się dzieje, Arven? - spytała.
- Och, nic szczególnego - odparłam - Tylko właśnie zginęła Elizabeth i ktoś - bądź coś - rozbija się tutaj.
Jednak jak się okazało nikogo nie było. Hałas zaś natężył się, ale ewidentnie dochodził z góry.
- Ona jest na dachu - wycedziłam wściekła i rozdrażniona. Otwarłam ostatnie drzwiczki prowadzące na dach i wyskoczyłam na dachówki.
- Aha! - krzyknęłam zobaczywszy Elizabeth stojącą jakby nigdy nic z Alurien.
- Och, Arv - uśmiechnęła się niewinnie. - Jak dobrze Cię widzieć.
- Tak, też cię lubię - odparłam siląc się na obojętność i zawróciłam:
- Verry?
- Tak? - odrzekła piratka.
- Może pogadaj sam na sam z Elizabeth. Nie mam humoru - i nie czekając na jej odpowiedź wskoczyłam na strych, stamtąd skierowałam się na półpiętro i wreszcie wyszłam z domu. Chciałam odetchnąć, a tak mogłam jedynie przy... jeździe konnej. Pobiegłam więc do portu i skierowałam się do konia, który pasł się niedaleko plaży. Nazywał się Beauregard, ale nie był mój. To był dziki koń, który po prostu mnie akceptował. Podeszłam doń i łagodnie pogłaskałam go po szyi.
- No co mały? Chciałbyś trochę pobiegać? Na pewno - szepnęłam mu do ucha i bez ceregieli wskoczyłam mu na grzbieti szybko pogalopowaliśmy na plażę i długo pędziliśmy nabrzeżem rozpryskując pieniącą się wodę i wypłaszając stadka biegusów. W końcu nastał wieczór...

[Verry - może napiszesz o czym to gadałyście z Elizabeth?]

sobota, 27 lipca 2013

od Veronicy - cd. Arven; do Arven

Trzepnęłam długimi włosami i ruszyłam za nowo poznaną dziewczyną. Zaprowadziła mnie do baru na bezludziu. Usiadła i wskazała krzesło naprzeciw
-No.. to zadawaj te pytania. - rzekła nieufnie obserwując każdy mój ruch.
-Jak się nazywasz? - zaczęłam.
-Arven O'hara. - rzuciła.
-Jesteś piratką? - zmarszczyłam brwi.
-Owszem. Jestem piratką, coś jeszcze?
-Eee, mieszkasz tu?
-Tak, tymczasowo.
-A.. czy teraz ja mogę zadawać pytania? - odezwała się Arven po dłuższej chwili ciszy.
Skinęłam głową w odpowiedzi. Mój wzrok przyciągnął teraz ogromny, piękny, czarny statek, niedaleko nas.
-Podoba ci się, co? - podłapała Arven dumnie potrząsając głową.
-Ja, eee, nie.. to znaczy.. - złapałam oddech powoli wracając do rzeczywistości- Bardzo.
Arven zaśmiała się tylko cicho i także spojrzała na statek.
-To twój? - spytałam. - Skąd go masz?
-Oczywiście, że mój.. - rozmarzyła się na chwilę, po czym zaczęła mi się przyglądać. Niedługo po naszej rozmowie, Arven wstała, bo usłyszała dziwne dźwięki. Nad jej głową przeleciał bielik. Bielik amerykański. Zmarszczyła brwi
-To Large ! - wykrzyknęłam uszczęśliwiona.
-To.. kto? - Arven zdawała się nic nie rozumieć.
- Ostatnimi czasy wysłałam Largiego, aby przekazał ważną wiadomość pewnemu piratowi z północy. Nie było go 2 tygodnie. Myślałam, że nie wróci.. Ale wrócił !
-I co? - spytałam go.
-No, i nic.. - odparł. - otrzymał wiadomość, pilnie, tak jak chciałaś. I.. nic nie powiedział tylko westchnął głęboko. - pospiesznie wyjaśnił.
-To.. Large ?! - Arven była wciąż oszołomiona, wręcz wściekła.
-Owszem. Mój kochany, prawie zaginiony Large - wyjaśniłam, uśmiechając się tajemniczo.
-Ach.. - zastygła chwilę w bezruchu.
-No, więc.. ja już muszę się zbierać. Wybacz. - powiedziałam.
-Hmm, a gdybym chciała z Tobą porozmawiać, gdzie bym cię znalazła? -spytała.
-Prawdopodobnie w warsztacie łódkowym. -odparłam. - będę płynąć. Do miasteczka, o nazwie, Sera.
-O, naprawdę ? My tam płyniemy. Statkiem.

Widać było, że Arven zyskała już zaufanie do mnie..
-My? - zmarszczyłam brwi.
-Tak, my. Ja i moja przyjaciółka- Elizabeth.
-Hmm. - westchnęłam.
-Zaprowadzę cię, chodź.

(Arven, dokończysz? )

od Arven do Veronicy



***


Stałam samotnie w cichym i pustym pomieszczeniu o obdrapanych ścianach i przeciekającym stropie. Był to spory pokój - dawniej wspaniały i imponujący, teraz zniszczony powodziami i pożarem. Wokół słychać było szemrzącą wodę - spływała po zakurzonych obrazach i wsiąkała w ciemnozielone, podarte portiery walające się tu i tam po posadzce. Potężne łóżko stojące w przeciwległym końcu pokoju było zanurzone w gęsim pierzu, które uleciało z przedziurawionych poduszek, a na zabytkowym stoliczku drzemała skulona żmija. Oddychałam szybko przełykając łzy i spoglądając z ponurą determinacją i rozpaczą na zrujnowane pomieszczenie. Wciąż jeszcze pamiętałam błysk wypolerowanej podłogi, miękki materac na mahoniowym łożu, po którym skakałam będąc berbeciem. Teraz wszystko przestało istnieć. Wiedziałam, że to sen. Jeden z wielu, które mnie nawiedzały po pamiętnym dniu egzekucji. Zawsze próbowałam wmówić sobie, że to fikcja, wytwór mojej zwariowanej wyobraźni, ale czułam, że to się dzieje naprawdę. Za każdym razem jakiś element pozostawał niezmieniony, ale dużo przedmiotów to znikało to się pojawiało, aby nawiedzać mnie zarówno za dni, jak i za nocy. Od niechcenia schyliłam się i podniosłam stary pamiętnik mojej siostry. Skórzana okładka była podrapana, ale można było odczytać jedno jedyne słowo. Cassandra. Wciąż pamiętałam - choć obraz ten coraz bardziej zacierał się w mojej pamięci - jej czarujące oczy i wdzięk z jakim przewracała pergaminowe stronnice dziennika. Zawsze tak samo niedbale, z tajemniczym uśmiechem błąkającym się po ustach. Po chwili wahania otworzyłam notes na pierwszej stronie, ale kiedy zaczęłam czytać, poczułam ujmujący ból w piersi i rzuciłam przedmiot w stertę rupieci w drugim kącie pokoju. Kucnęłam na podłodze, zwinęłam się i zaczęłam łkać. Coraz głośniej, coraz rozpaczliwiej... A potem nastał klasyczny koniec snu - wszechogarniająca mnie ciemność...

***

Obudziło mnie brutalne potrząsanie. Otworzyłam oczy i zobaczyłam, że nade mną stoi Elizabeth.
- Znowu dręczy Cię ten sen? - spytała cicho. Zerknęłam na nią z ukosa i odparłam możliwie beztrosko:
- A jakże! Czuję się świetnie!
Spojrzała na mnie podejrzliwie, ale odwróciła się i wyszła z pokoju. "Uff" - odetchnęłam i wstałam. Szybko ubrałam się, rozczesałam zmierzwione włosy i wybiegłam z domostwa na dwór. Tam też na murku przed budynkiem siedziała Elizabeth i nuciła coś pod nosem. Rozejrzałam się i podeszłam do niej.
- Nie zarekwirowali nam statku? - szepnęłam jej do ucha. Ona tylko rozpromieniła się niespodzianie i mruknęła:
- Jasne, że nie! Kiedy ty słodko chrapałaś...
- Elizabeth! - przerwałam jej marszcząc brwi.
- Chcę powiedzieć przez to, że nie - odpowiedziała z figlarnym uśmieszkiem.
- Skoro zamierzasz cały czas się tak tu wdzięczyć ja idę na przechadzkę i proszę abyś uważała na żandarmerię.
- A za kogo ty mnie niby uważasz?! - odwarknęła tylko dziewczyna i wróciła do nucenia.
- Nastolatki - mruknęłam pod nosem i ruszyłam swoją drogą. Przemykałam uliczkami, chroniłam się w cichych zaułkach, aż dotarłam na nabrzeże. Tam też czekał Alurien i zobaczywszy mnie pędzącą w jego kierunku zakwilił radośnie.
- Witaj - uśmiechnął się, o ile rzecz jasna ptak może się uśmiechnąć.
- Cześć, mały - mrugnęłam do niego - Wszystko dobrze?
- Doskonale, wręcz! Czy wyobrażasz sobie moc padliny jaką można tutaj spotkać?
- Najadłeś się, jak sądzę?
- A jak myślisz?
- Byłeś na zwiadzie? - spytałam nagle przyglądając mu się badawczo.
- Przelotnym - odparł ptak, ale dostrzegłam jego zmieszanie.
- Co proszę? Ty się tu obżerasz jakby nigdy nic, a...
- Już lecę - szybko przerwał mi Al i wzbił się w powietrze zanim zdążyłam go zwymyślać.
Nim ochłonęłam usłyszałam czyjeś kroki za sobą. Zamarłam i wstrzymałam oddech, po czym z wolna się odwróciłam. Za mną stała wysoka dziewczyna o lśniących, brązowych włosach, które opadały jej na plecy i patrzyła na mnie z mieszaniną zaciekawienia i niechęci. Naprężyłam się jak do skoku i nim zdążyła coś zrobić przytykałam jej do szyi szablę.
- Kim jesteś? - wycedziłam przez zęby.
- Nikim specjalnym - odparła i uśmiechnęła się blado.
- Więc? - opuściłam broń, ale wciąż trzymałam ją w pogotowiu.
- Veronica Schladerr, do usług - skłoniła mi się przesadnie nisko i wyczułam w tym jawną arogancję.
- Jesteś bezczelna! - warknęłam i zlustrowałam ją wzrokiem.
- Nie ty pierwsza mi to mówisz - uśmiechnęła się, tym razem szczerze.
- Co tu robisz i dokąd zmierzasz? To mój teren.
- Przepraszam Cię serdecznie, nie zdawałam sobie z tego sprawy - skrzywiła się nieznacznie - Pochodzę z pewnego miasteczka na zachód stąd. Uciekłam stamtąd 6 lat temu i odtąd błąkałam się po różnych lądach i morzach.
- Jesteś piratką? - spytałam prosto z mostu - Odpowiedz: tak czy nie?
- Zależy jak na to spojrzeć. Nie łupiłam jeszcze nigdy ludzi, ale nie powiem, abym miała - przynajmniej z normalnymi - ludźmi przyjazne stosunki. A skoro tak mówimy o mnie, to może być też napomknęła coś o sobie?
- Nie wiem czy Ci zaufać - mruknęłam i schowałam miecz - Ale póki co chodź za mną.

[Verry - dokończysz?]