poniedziałek, 12 sierpnia 2013

od Veronicy


Z Elizabeth dogadywałam się coraz lepiej. Powiedziała mi, bym dziś spała na łóżku, nie na fotelu. Otrzepała je z kurzu i brudu, było dosyć wygodne, a że byłam zmęczona zasnęłam przed nocą. Elizabeth siedziała na parapecie co jakiś czas tylko wzdychając. Obudziłam się o północy. Było ciemno, burza ustała, ale raz po raz się jeszcze błyskało. Wyszłam z domostwa i odetchnęłam świeżym, nocnym powietrzem. Nie chciało mi się spać. Denerwowałam się, bo Arven wciąż nie było.. Usiadłam na murku, który stał się moim ulubionym krzesłem. Wsłuchałam się w pohukiwanie sów, szum wiatru i odległej rzeki. Patrzyłam z melancholią w nieruchome światełka w porcie. Wstałam, obeszłam podwórze dookoła i ruszyłam w stronę dziury w furtce. Przeszłam przez nią, obrzuciłam gniewnym spojrzeniem rysującą się w oddali rzekę i ruszyłam w jej stronę.

***

Siedziałam na wysokim kamieniu. Miałam zamknięte oczy, przemoczone buty i czułam jak wiatr rozwiewa moje włosy. Usłyszałam odgłosy jakiegoś bielika i otworzyłam oczy. Obok mnie na mniejszym kamieniu wylądował Large. Oczy miał załzawione od silnych podmuchów wiatru. Przyjrzałam mu się.
-Witaj Veronico. - zakwilił.
-Large! - wykrzyknęłam. - Co ci się stało? - Dopiero teraz w świetle księżyca dojrzałam potężną ranę na jego prawym skrzydle.
-Och, nic wielkiego. - starał się mówić spokojnie, ale po jego oczach wyczułam, że go to bardzo boli.
-Nic wielkiego?! - zdenerwowałam się. -Jakim cudem jeszcze leciałeś?
-Lewe skrzydło jest całe i zdrowe. U mnie właśnie lewe działa lepiej, więc.. dało się.
-Nawet tak nie mów. - ucięłam krótko. - Trzeba pójść do ptasiego lekarza.
-Nie przesadzaj! - zaprotestował ze strachem.
-Large, posłuchaj.. - zaczęłam spokojnie. - Jeśli nie pójdziesz do lekarza to nigdy nie będziesz mógł latać! - postraszyłam go, choć sama tak nie sądziłam.
-Nie, to niemożliwe! - zaprotestował ponownie.
-Kto u Was jest lekarzem? - spytałam ignorując go.
-Nie ma u nas lekarzy!
-To niemożliwe. Ale wszystkiego dowiemy się jutro. - mruknęłam. - A właściwie dzisiaj. - dodałam uświadamiając sobie, że jest po północy.
Wstałam i powiedziałam:
-Large, ja cię odprowadzę do miejsca, gdzie tymczasowo mieszkam. Odpoczniesz tam.
-No, dobrze.. - mruknął nieco niezadowolony. - Gdzie to? Kolejny warsztat łódkowy?
-Nie, nie warsztat. - zaśmiałam się cicho. - Domostwo mojej przyjaciółki.
-Myślałem, że jesteś piratką. Nie masz przyjaciół.
-To, że jestem piratką, wyklucza możliwość przyjaciół? - zachichotałam ponownie.
-Nie, skądże. - zmieszał się. -Po prostu nie miałaś przyjaciół.
-Pamiętasz tą dziewczynę w barze?
Ptak skinął głową.
-No, właśnie. To moja nowa przyjaciółka. A ona mieszka w domostwie, wraz ze swoją przyjaciółką. - wyjaśniłam, choć czułam, że Large nie wiele rozumie.
-No, dobra, nie będę cię męczyć. - zdecydowałam w końcu, a on odetchnął z ulgą.
-Oto i ono.

Położyłam go na moim łóżku i położyłam się obok. Elizabeth zeszła z okna i spała na łóżku naprzeciwko nas.